Macierzyństwo przypomina trochę grę w pokera, dziecko zaczyna blefować, a Ty próbujesz zachować twarz, żeby nie przegrać.
Słowa mojej mamy, które wbiły mi się najbardziej w pamięć i wyryły trwały graf w mojej głowie to proste słowa: „Marta macierzyństwo to najcięższa praca jaką kiedykolwiek będziesz miała”. Pojęcie to nabiera inny wymiar, kiedy z pracownika fizycznego musisz stać się pracownikiem umysłowym. A praca jaką wykonujesz to głównie praca nad samą sobą.
W obliczu nowych macierzyńskich wyzwań jakie stawia przede mną moje dziecko, sztuka opanowania, cierpliwość i rozmowa z samą sobą to najtrudniejsze z nich. Jak w każdej dyscyplinie i w tej trening czyni mistrza. Nauki nie należą do najprzyjemniejszych, ale tak jak i w szkole pracę domową trzeba odrobić.
Ostatnimi czasy moje dziecko notorycznie wystawia moją cierpliwość na próbę. Krzyki i sceny pt. „sama nie wiem czego chcę” wskoczyły w nasz codzienny rytm dnia. Żeby mieszanka wybuchowa moich karmiących hormonów, niedospania i jej krzyków nie zakończyła się w sposób gdzie to emocje grają górę nad zdrowym rozsądkiem opanowałam pewną sztukę.
Znikam– nie ma mnie, udaje że „to i teraz” wcale się nie dzieje, tłumaczę sobie, że to co się dzieje zaraz przestanie się dziać. Odwracam swoją uwagę i zajmuje się czymś innym, żeby dać Nam obydwu czas. To jest co prawda druga faza i wymaga ode mnie dużo skupienia i cierpliwości. Zanim do tego dojdzie robię coś jeszcze
Interweniuje– to pierwsze co robię, żeby próbować nie dać iskrze rozpalić ogniska. Odwracam jej uwagę, dopytuje ją o coś zupełnie przyziemnego, wspominam co dziś robiła, staram się szybko zdiagnozować problem. Odnotowuję na tym polu 50% skuteczności. Jeżeli wewnętrznie bardzo chcę i staram się zrozumieć przyczynę jej zachowania, porzucić w głowie wszystko, żeby zająć się tylko nią udaje mi się zgasić tę iskrę.
Rozmawiam– nie, nie z moim dzieckiem, to był punkt drugi. Zaczynam rozmawiać do siebie. Staram się wyprzedzić czas i zacząć myśleć o czymś przyjemnym. To trudne, bo rzecz dzieje się tu i teraz, moje dziecko krzyczy, kolejna próba nawiązania kontaktu kończy się fiaskiem, twarzą przytula się do chodnika, przełącza swój krzyk na tryb gardłowy, każda próba przytulenia i wzięcia na ręce kończy się jeszcze większym napadem złości. Jest mi ciężko, mojemu dziecku jest ciężko, naocznym obserwatorom jest ciężko. Moja cierpliwość kipi, mam ochotę jak najszybciej skończyć te sceny i wtedy zaczynam rozmawiać. Staram się sama wewnętrznie uspokoić, staram się słuchać siebie jakby mówił do mnie najlepszy przyjaciel, głosem ściszonym i spokojnym: to tylko chwila, zaraz wszystko będzie dobrze, zaraz znów będziemy w domu i wszystko wróci do normy, zaraz zapomnę, ten diabeł, który wskoczył w skórę mojego dziecka i próbuje Nas opętać zaraz zniknie. To bardzo trudna sztuka, zachować opanowanie, kiedy Twoje dziecko nieświadomie robi wszystko, żeby z tej równowagi Cię wyprowadzić. Ale zawsze to się opłaca.
Podczas mojej ostatniej interwencji i próbie rozwiązania jej wewnętrznego sporu, żadna technika nie chciała zadziałać, a mój wewnętrzny zegar podpowiadał mi, że to wszystko trwa już za długo. Wzięłam ją na ręce z tego chodnika, nie mówiąc ani słowa, w jej krzyku, wrzasku i próbie ucieczki dotrwałyśmy do drzwi domu. W przedpokoju zdjęłam ją z rąk i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki awantura zniknęła. Jakby nigdy nic. Jakby ten cały dramat, który dział się przez ostatnie najdłuższe w mojej historii minuty nigdy nie miał miejsca. Mi emocje powoli opadały, a ona już zapomniała co się działo i zaczęła się bawić. Dałam sobie jeszcze kilka minut bez niej. Ochłonęłam zupełnie, a ona przybiegła i przytuliła się jakby nigdy nic.
Nasza zabawka to świetna farma od JANOD idealny prezent na dzień dziecka.
4 komentarze
Dla mnie początki z drugim maluszkiem, gdy starszak miał trochę ponad półtora roku, też były trudne. Może nie aż tak szokujące jak pierwsze tygodnie z pierworodnym, ale rzeczywiście fizyczne i psychiczne zmęczenie robi swoje. Teraz J. ma 2,5r. i przyzwyczaił się już raczej do roli starszego brata, ale nadal przecież jest małym dzieckiem i bardzo często ma akcje, które nazwałaś „nie wiem, czego chcę”. Łapię się na tym, że pytam go np. po 4 razy, co chce pić, żeby się upewnić, że on jest pewny, a i tak bywa, że co chwilę zmienia zdanie i ostatecznie wybucha krzykiem i płaczem. I tak dziesiątki razy dziennie. Zdarza się, że podejmuję decyzję za niego i wtedy to dopiero są awantury. Niestety, choć bardzo się staram, trudno mi nieraz opanować emocje i wrzaski lecą w obie strony. Ale zdarzają się i takie momenty, jak dziś, gdy z własnej inicjatywy odgryzł kawałek ulubionego placuszka z jabłkami i poleciał na drugą stronę stołu, by włożyć go do ust młodszego braciszka i jeszcze kulturalnie powiedział „Pa Ada” (Proszę, Adaś) i wtedy szczęka mi opada ze zdziwienia, że ten mały wszechirytujący stworek potrafi zachować się jak człowiek przez duże C:)
Tobie też życzę jak najwięcej takich miłych momentów:)
Określenie „wszechirytujący stworek” fajnie mi zabrzmiało ;-).A takie momenty jak ten z placuszkiem potrafią fajnie dodać skrzydeł jak zaczyna brakować energii :-). Mam nadzieję, że i u Was będzie jak najwięcej tych rozczulających momentów :-*
Bardzo ciekawie jest u was.. 😉
Zazdroszczę
A moja mama zawsze mówi, że do dzieci trzeba mieć dużo, dużo cierpliwości. I coś w tym jest zwłaszcza jak setny raz prosisz swoje dziecko o to samo.