Całkiem serioZ przymrużeniem oka

Jak oszukałam system i odniosłam sukces

posted by Marta M wrzesień 9, 2015 14 komentarzy

Pierwszy raz w życiu publicznie przyznam się do mojej niepełnosprawności. Jakby za kalectwo językowe była przyznawana grupa inwalidzka dostałabym dożywotnią rentę.

Tak było kiedyś. W życiu miałam pecha do nauczycieli od angielskiego (zawsze!). Szczytem wszystkiego było liceum, gdzie przez 3 lata widziałam moją nauczycielkę może 2 razy. W akcie desperacji w 3 lata nauczyłam się rosyjskiego, zaczynając od alfabetu. I matura poszła mi super! Ale fakt jest faktem. Po liceum wybierając się na podbój stolicy w pakiecie dostałam językową niepełnosprawność.

Do odważnych świat należy. Wybrałam się na kurs taki szybki, na którym to tylko mnie mówić mieli nauczyć. Zaczynałam od poziomu 1 (wstyd). Po pół roku (haha) w rzeczywistości 4 miesiące postanowiłam wybrać się sama do Anglii. Żeby sprawdzić jak sprawnie już się komunikuję. Myślałam, że jak tylko wyląduje na angielskiej ziemi to zacznę myśleć w ich języku i jakoś pójdzie. Dobre sobie! To były ciężkie dwa tygodnie. Zatrudniłam się jako wolontariuszka w charity shop, żeby robić z siebie małpę w cyrku i udawać, że wiem o czym oni mówią. Ni w ząb nic nie rozumiałam.

Wróciłam do kraju przeskoczyłam w szkole ze 2-3 poziomy  i wiedziałam, że muszę spiąć poślady, bo na wakacje tam wracam szukać poważnej pracy!

To była moja największa wyprawa z serii „ryzyk-fizyk”. Postawiłam wszystko na jedną kartę, za moje wszystkie oszczędności kupiłam bilet i funciaki. Wyjeżdżając z Polski na koncie została mi złotówa, rozumiecie 1 zł! Wsiadając do samolotu zaczęłam sobie nucić „one way ticket„.

No i w tym miejscu zaczyna się fala moich kłamstw. Po pierwsze przygotowałam piękne CV w języku angielskim. Nie moje oczywiście. Dane tylko zmieniłam, ale tak ładnie wyglądało, że sama bym się zatrudniła! No i w kwestii języka, tu też nakłamałam. Mając takie CV nie mogłam dukać. Co zrobiłam? Nauczyłam się kilku (autentycznie kilku) zdań na pamięć. Powtarzając je setki razy potrafiłam już pięknie akcentować. Wybierałam miejsca pracy, w których będę miała kontakt z ludźmi i angielskim, obcykane miałam najważniejsze dialogi i słówka. Rozmowa kwalifikacyjna nie była problemem. Przewidywałam o co mogą mnie zapytać (darowałam sobie sprawy polityki społecznej) i szykowałam wszystkie odpowiedzi, a później kułam je na pamięć, z odpowiednim akcentem of course.

Po 3 tygodniach pracowałam już w 2 miejscach! W jednym byłam kelnerką. Wymarzona praca do nauki angielskiego. Początkowo jak cień chodziłam za wszystkimi kelnerami i spisywałam „to co słyszę” wychodziło z tego mniej więcej coś takiego: „arju redy tuorder”- tylko co to jest ten „tuorder”. Wracałam do domu, tłumaczyłam z angielskiego- na moje i uczyłam się. Oczywiście pierwszy miesiąc, może półtora to był płacz, łzy, zgrzytanie zębami i ciężka praca. Ale było mega warto. Po 2 miesiącach wychodziłam na moje pierwsze imprezy z angielskim teamem. A po 3 miesiącach miałam łezkę w oku, że już nadszedł czas rozstania.

W następne wakacje wróciłam w te same miejsca, do tych samych ludzi. Praca tam była przyjemnością, ale nigdy nikomu się nie przyznałam, że angielskiego uczyłam się 8 miesięcy, przed podjęciem pracy. Tylko mój landlord (jeden z najwspanialszych ludzi jakich poznałam) wiedział i po godzinach pracował ze mną podrzucając do czytania bajki dla dzieci i zmuszając do czytania gazet na głos. Ostatnie miesiące to był czas moich angielskich wielkich integracji. Imprezy, wyjazdy, nawet 21. urodziny pewnej Angielki zaliczyłam- bal taki, że szczęka opada.

Po moim drugim turnusie zaczynałam myśleć i śnić po angielsku. Wiedziałam, że to dobry znak! A kilkugodzinne rozmowy na kanapie z moim landlordem to najlepszy dowód, że jak się czegoś bardzo, bardzo chce to można. Rehabilitacje uważałam za zaliczoną!

Wielu moich znajomych mówiło mi, że ja to „Cię podziwiam„, „odważna jesteś„, „tak SAMA (!) bez znajomości języka„.Ja też chciałbym/chciała wyjechać, ale się boję, że sobie nie poradzę. Kurczę ja też się bałam. Serio! Nie wiedziałam czy znajdę pracę, czy uda mi się dobrze to rozegrać, a co jak skończą mi się oszczędności i nie będę miała za co wrócić? Tysiące pytań i zero odpowiedzi. Zrobiłam tylko jedną najważniejszą rzecz. Zdjęłam z siebie filtr ograniczeń. Wiedziałam, że sama dla siebie mogę być największą przeszkodą i jak zacznę rozważania od „boję się, że mi się nie uda” to teraz pewnie stałabym w kolejce po numerek do wydania zaświadczenia o językowym kalectwie. Wiedziałam, że MUSI mi się udać i innej opcji nie zakładałam!

Wierzę, że tak jest ze wszystkim. Jeżeli nie poświęcisz się czemuś w 100%, nie postawisz wszystkiego na jedną kartę i nie dasz z siebie 200%, to nigdy nie osiągniesz tego co chcesz osiągnąć. Na mojej liście są już kolejne plany. Jestem zmotywowana i gotowa do poświęceń. Wiem, że mi się uda :). Musi mi się udać !

A Ty kobieto czy mężczyzno (nie wiem czy poza moim bratem i czasami Panem Mężem czytają to jacyś panowie ;)) masz jakieś kalectwa, które na cito potrzebują rehabilitacji? Masz teraz szansę opowiedzieć mi o tym, tylko nie licz, że będę łaskawa i pobłażliwa, bo w takich kwestiach potrafię postawić do pionu!

Możesz również zobaczyć

14 komentarzy

Olomanolo.pl 5 kwietnia 2016 at 20:55

Ja wyjeżdżałam do Stanów przez całe studia. Mimo iż wydawało mi się, że perfekcyjnie znam język dopiero w Stanach nauczyłam się prawdziwego angielskiego. Po 2 tygodniach pracy jako kelnerka już nawet myślałam w tym języku, nie potrzebowałam zamieniać w głowie zdania z polskiego na angielski. Ojjj jaki to był piękny czas!!

Odpowiedz
Marta M
Marta M 5 kwietnia 2016 at 21:22

Ja czekałam na moment kiedy pierwszy raz będę śniła po angielsku ;-). Długo nie musiałam czekać ;-).

Odpowiedz
Marta 5 kwietnia 2016 at 10:06

Kiedyś zrobiłam podobnie. Kupiliśmy z moim wtedy jeszcze nie mężem bilety w jedną stronę i pofruneliśmy do Irlandii. Ja do irlandzkiej rodziny, którą znalazłam przez neta. Z mizerną znajomością języka i słownikiem pod pachą. On 200km dalej szukać pracy. Na bilet powrotny nie było nas stać. Spędziliśmy 2miesiące widując się jedynie w weekendy. Prawie wszystkie zarobione pieniądze wydałam na dojazdy 😉 Poznaliśmy genialnych ludzi, z którymi przyjaźnimy się do dzisiaj. Zobaczyliśmy kawałek Irlandii, nauczyliśmy się języka i obiecaliśmy sobie, że kiedyś IRL pokażemy naszym dzieciom. To była rewelacyjna przygoda!

Odpowiedz
Marta M
Marta M 5 kwietnia 2016 at 14:02

Suuuuuper! Uwielbiam czytać takie historie!

Odpowiedz
Gibonikowa mama 11 września 2015 at 13:07

Podziwiam Cię i jednocześnie Tobą motywuję :-).

Odpowiedz
Katrina 10 września 2015 at 18:04

Pamiętne lekcje języka angielskiego: gdy na koniec roku patrzysz w zeszyt, w którym zapisana jest jedna strona 🙂 Rosyjski? Wtedy nawet fakultety w weekend były frajdą, prawda Martoszka ? 😉

Odpowiedz
Marta M
Marta M 10 września 2015 at 20:54

Siii, siii Seniorita, a Ty w ogóle miałaś zeszyt z angielskiego ;)?

Odpowiedz
Katrina 12 września 2015 at 18:06

Hahaha, oczywiście 😉 Niestety książki już nie miałam 😉

Odpowiedz
Felia 10 września 2015 at 11:56

Ja sama z siebie zrobiłam kalekę 🙁 Nie wiem jak inaczej nazwać moją decyzję o pójściu na uniwersytet zamiast na politechnikę. Mam wrażenie, że jestem jednym wielkim spalonym potencjałem. Czuję, że mogłam budować statki kosmiczne a uczę się mongolskiej gramatyki…

Odpowiedz
Marta M
Marta M 10 września 2015 at 12:08

Na naukę i studia nigdy nie jest za późno, serio! Mojej mamy znajomy zaczął studia na kierunku inżynieria środowiska jak miał 45 lat! Znalazł prace w zawodzie i nie narzeka.
Także jak tylko bardzo, bardzo chcesz to działaj!
Nie wiem jak u Ciebie z maturą, ale jak trzeba po popraw masz cały rok, żeby się przygotować i od nowego roku akademickiego zakładaj trampy i na polibude!
Kiedyś muszę się wybrać w kosmos fajnie jakbym wiedziała kto zbudował mój statek 😉

Odpowiedz
Nasze Kluski 9 września 2015 at 22:07

Pewnie, że mamy. Chyba każdy ma. Ja na przykład boję się wygłupić. Ale nie tak świadomie, bo to to mogę się wydurniać ile wlezie i nic sobie nie robić z tego, że się ze mnie śmieją. Boję się wydurnić nieświadomie, wyjąć na idiotkę czy coś… I chociaż z tym walczę i wiadomo – z wiekiem człowiek coraz lepiej się zna i coraz mniej przejmuje, ale w dalszym ciągu chyba nie podjęła bym się takiej formy nauki języka, jak Ty. Właśnie ze względu na to, że w takich warunkach naprawdę nie trudno popełniać błędy…
Oczywiście logicznie rzecz biorąc te moje obawy są bez sensu, bo zapewne więcej tracę myśląc w ten sposób niż zyskuję. Ale taka niepełnosprawność mi się trafiła. A i pająków się boję;) Pozdrawiam

Odpowiedz
Marta K 9 września 2015 at 21:41

Ja bałam się kiedyś w życiu wielu rzeczy, zwariowana, ale jednak szara myszka. Teraz staram się nie ograniczać, jeśli bardzo czegoś chcę, to staram się zorganizować wszystko żeby się udało. Mobilizuję znajomych do podejmowania odważnych działań. Tylko muszę ze sobą jeszcze powalczyć, widzę, że często gdy zaczynam już coś robić, zaczynam czuć, że to właśnie to, jestem mega szczęśliwa, zajęta i usatysfakcjonowana to nagle mnie dopada- myśli….. „przecież tylu ludzi już to robi, daj sobie spokój; skoro tak dobrze Ci idzie od początku, to na pewno teraz powinie Ci się noga’ itp” Te myśli są najgorsze, żeby to jeszcze ktoś z zewnątrz mnie dołował, nie skąd, ja sama sobie świetnie z tym radzę 🙂 No na szczęście sama sobie po jakimś czasie daje kopniaka, zimny prysznic i staram się ruszać dalej!
Motywujesz Kobieto do działania! Tak trzymaj 🙂

Odpowiedz
Paulina 9 września 2015 at 20:21

Oojj, serio gratuluję samozaparcia i odwagi. Ja w pojedynkę bym się nie odważyła 🙂

Odpowiedz
Marta M
Marta M 9 września 2015 at 20:37

Eeee tam jakbyś bardzo, bardzo czegoś chciała to byś się odważyła 🙂 !

Odpowiedz